Zimowa dieta.

Zimą potrzeba więcej energii na ogrzanie organizmu, zatem perspektywa jakichkolwiek niedoborów energii jest przez organizm przyjmowana panicznie. Gdy marzniemy, obwodowe naczynia krwionośne kurczą się, by zmniejszyć straty ciepła. Rośnie ciśnienie krwi, zwiększa się aktywność gruczołów produkujących hormony. Organizm potrzebuje większej dawki energii z pożywienia, aby wyrównać bilans cieplny. Na wszelki wypadek gromadzi więc zapasy i co chwila daje sygnał "jeść mi się chce!". Na dodatek ochoty nabieramy na coraz bardziej kaloryczne potrawy, a i talerze wybieramy jakby większe.


W zgodzie z żywiołem

Według wschodnich filozofii, pora roku ma niebagatelny wpływ na nasze życie. To w związku z nimi powstał obraz pięciu żywiołów, znanych również jako pięć przemian. W każdym okresie roku to inny żywioł dominuje, a ustępując, przekazuje i niejako "wydaje" następny. W ten sposób krąży energia. Porządek świata oparty na pięciu żywiołach przeniesiono na wiele dziedzin ludzkiego życia. Również dietetyka nie może być od nich wolna. Żyjący przed wiekami wielcy lekarze, jak np. Hipokrates, Awicenna czy Paracelsus, w pełni akceptowali ten stan rzeczy i klasyfikowali jedzenie w zależności od różnych rodzajów energii.

Wszystkie potrawy zostały sklasyfikowane w czterech kategoriach natur energetycznych:
• wywołujące gorąco
• rozgrzewające
• ochładzające
• wywołujące zimno
Nie bez znaczenia jest również smak produktu. Inną energię przyniesie smak słony, inną gorzki, a jeszcze inną kwaśny.

Ciepła potrawa

Również zachodni dietetycy i lekarze coraz częściej sugerują, iż pewne potrawy mogą wychładzać organizm, zwiększając jego podatność na zimowe infekcje. Szczególnie weganie, którzy spożywają zbyt mało potraw gotowanych i ciepłych posiłków, są narażeni na zmarznięcie. Pewnych potraw nie da się zmienić i nie da się również nie docenić setek lat doświadczeń, z których zrodziło się przekonanie, że "nic lepszego nad rosół zimą".
Taka zupa ogrzewa, dodaje energii i animuszu, chorych przywraca do życia. Chroni przed grypą i anginą i nie są to wcale pozbawione faktów bajania naszych babek. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że zimowy jadłospis powinien różnić się od letniego. Wiele produktów, długo przechowywanych, traci składniki odżywcze, a nasze zapotrzebowanie na nie wcale nie maleje. Przeciwnie - musimy teraz zapewnić sobie odpowiednią ochronę przed zimnem i osłabieniem odporności. A nic lepiej nie chroni naszych komórek niż odpowiednia warstwa tłuszczyku.


Tłuszcz jednak potrzebny

Dietetycy jednak od dłuższego już czasu biją na alarm i twierdzą, że tłuszcz szkodzi. Ten pogląd bierze się głównie ze starych, przeprowadzonych na bakteriach, badań, które pomijały fakt, iż komórki mięśniowe mają nieco inny metabolizm niż komórki bakteryjne czy nerwowe i podstawowym paliwem dla nich są nie węglowodany, a właśnie tłuszcze.
Tłuszcz jest lżejszy i bogatszy w energię (9 kcal/g, a węglowodany i białka ok. 4 kcal/g) i w odróżnieniu od białek i węglowodanów nie wiąże wody. To zaś powoduje, że nie marzniemy zimą. I to dlatego sąsiad - wielbiciel golonki - przeżyje zimę bezinfekcyjnie -w przeciwieństwie do swojej żony, jedzącej z miną męczennicy zimne sałatki.
Jednak spalanie tłuszczu jest u człowieka wolne i dość kłopotliwe. Głównie z powodu niedoboru tlenu, który do tego procesu jest bardzo potrzebny. Dlatego nie dajmy się zwariować. Ani życie, ani diety nie są czarno-białe. Przykładem mogą być Eskimosi. Choroby cywilizacyjne pojawiły się u nich dopiero, kiedy wprowadzili do swojej diety mąkę i cukier. Ale przecież już wcześniej, nawet bez chorób cywilizacyjnych, nie byli rekordzistami. Statystyczny Eskimos miał szczęście, dożywając 60 lat.
Wynikało to jednak bardziej z dużej podaży białka, a co za tym idzie zakwaszenia organizmu i nadmiernej podaży azotu, niż z nadmiaru zwierzęcego tłuszczu. Wbrew bowiem obiegowej opinii nie jest prawdą, że w tłuszczach zwierzęcych występują jedynie tłuszcze nasycone, a tylko oleje roślinne są źródłem niezwykle zdrowych tłuszczów nienasyconych. W odrzuconym przez dietetyków popularnym niegdyś smalcu aż 55 proc. stanowią tłuszcze nienasycone.

Zamiast jabłka - czekolada

Każdy pokarm ma swoje specyficzne właściwości i bez konkretnych wskazań lepiej nie eliminować żadnej grupy produktów. Smalec będzie rozgrzewał, ale np. oliwa z oliwek zawiera kwas oleinowy działający podobnie jak lek na raka piersi o nazwie Herceptyna.
Stare, sprawdzone przez nasze prababki gorące kakao bije na głowę kalifornijskie czerwone wino pod względem zawartości przeciwutleniaczy chroniących przed rakiem i miażdżycą. A zawarta w czekoladzie teobromina łagodzi kaszel lepiej niż kodeina (lek będący pochodną morfiny). Tłuste zaś ryby, podobnie jak aspiryna, łagodzą stany zapalne, szczególnie występujące w tętnicach wieńcowych, grożące zawałem serca.
Zawsze trzeba pamiętać jednak o jednej podstawowej zasadzie. Żadna pora roku i żadne okoliczności nie powodują znacznego zwiększenia zapotrzebowania na kalorie. Zimą powinniśmy zmienić skład, nie zaś ilość pożywienia. Bardziej niż kiedykolwiek należy przyglądać się naszej diecie i przestrzegać większego reżimu posiłków i ich jakości.


Najlepsze witaminy...

Zima sprzyja bowiem stagnacji. Coraz rzadziej odwiedzamy siłownię, a dzienny wysiłek ograniczamy do szybkiego przebiegnięcia z domu do garażu. Dlatego produkty żywnościowe -jak w żadnej innej porze roku - nie mogą być dobierane przypadkiem.
Podstawowym warunkiem jest unikanie produktów o niewielkiej wartości odżywczej, które nie dostarczają (lub mają za mało) witamin i minerałów. Te substancje regulują bowiem ważne procesy biochemiczne. Zimą potrzebujemy też więcej witamin z grupy B, istotnych ze względu na odporność i działanie przeciwdepresyjne. Witaminy te są obecne np: w nabiale, drobiu, rybach, wołowinie, fasoli, ziarnach, kiełkach, orzechach.
W tej diecie najważniejsza jest ilość posiłków - powinno być ich co najmniej cztery. Jedząc co trzy godziny, łatwiej utrzymać równowagę cieplną w organizmie, ale również szczupłą linię. Sam proces trawienia jednego posiłku pochłania bowiem około 70-90 kalorii.

Z zegarkiem do obiadu

Gotować też trzeba z umiarem. Choć może się to wydać zaskakujące, długość przygotowywania produktu wpływa na jego właściwości odżywcze. Rozgotowane jedzenie może nawet podwoić zawartość cukru we krwi. Poza makaronami, większość potraw może być lekko niedogotowana. Im dłużej gotujemy zupę, tym bardziej warzywa w niej zawarte stają się bogatsze w niepożądane węglowodany. Za to mniej w nich witamin.
Słynne teorie o rozgrzewającej i wręcz leczącej "setce" są mocno przesadzone. Alkohol przed posiłkiem nie służy żołądkowi. Wzmaga bowiem stężenie cukru we krwi, w efekcie czego posiłek zamienia się w tłuszcz, a wszystko, co za chwilę zjadamy, staje się tzw. złymi kaloriami. Jeśli nie chcemy rezygnować z tradycji aperitifu, wypijajmy go na 2-3 godziny przed posiłkiem. Im krótsza będzie przerwa, tym większe kłopoty dietetyczne.
Zima -jak widać - nie jest łatwa, również jeśli chodzi o odżywianie. Ale dbanie o zdrowie i wygląd zawsze stanowiło ogromne wyzwanie. Im większą jednak determinację i mądrość wykażemy w tym okresie, tym łatwiej będzie nam przywitać lato. W skąpym kostiumie kąpielowym, mniejszym może nawet niż poprzedniego sezonu, bez śladu oponki na brzuchu i cellulitisu na udach.


Ziołowe wzmacnianie

Cynamonowiec cejloński - łyżeczkę suszu zalać filiżanką wrzątku. Pić dwa razy dziennie.

Dzika róża - łyżeczkę suszonych owoców zalać filiżanką wrzątku. Pić raz dziennie.

Mieszanka: cynamonowiec cejloński, kłącze imbiru, nasiona kardamonu, czarna herbata - łyżeczkę mieszanki (w równych proporcjach) zalać filiżanką gorącej wody. Pić dwa razy dziennie.

Miód z cytryną - łyżeczkę miodu zalać szklanką cieplej wody. Dodać plasterek cytryny. Odstawić na jakiś czas. Pić rano, zaraz po przebudzeniu.

Copyright © 2001-2024 by POINT GROUP Marek Gabański Wszelkie prawa zastrzeżone.