Staruszki do domu

W systemie opieki zdrowotnej brakuje miejsca dla przewlekle chorych
Polska dyskryminuje przewlekle chorych staruszków. Prawodawcy o nich zapomnieli, szpitale nie chcą leczyć. - Rzeczywiście, jest pewna luka prawna - przyznaje Michał Sobolewski, dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego w Ministerstwie Zdrowia.
 
Dział prasowy Narodowego Funduszu Zdrowia odsyła nas do ustawy o zakładach opieki zdrowotnej. Teoretycznie przewiduje ona opiekę nad przewlekle chorymi w publicznych zakładach opiekuńczo-leczniczych lub pielęgnacyjno-opiekuńczych. W praktyce umieszczenie schorowanego staruszka w takim domu graniczy z cudem - mimo że za opiekę w nim trzeba sporo zapłacić. Po prostu - brakuje wolnych miejsc. Kolejki oczekujących są bardzo długie.

No i koło się zamyka. Szpitale odmawiają wykonania operacji - bo pacjenci są za starzy. Niepełnosprawnych staruszków podrzucają rodzinom i na wszelki wypadek nie tłumaczą, co ich czeka.

Wystarczy banalne złamanie szyjki kości udowej, by się przekonać. Zaprzyjaźnieni lekarze powiedzieli nam, że ludzi po osiemdziesiątce "z reguły się nie operuje'. A to właśnie osoby starsze najczęściej ulegają takim obrażeniom - młody człowiek, gdy się przewróci, jest zazwyczaj tylko poobijany.

Osoby starsze trafiają z urazem do szpitala, tam wykonuje się im badania i po kilku lub kilkunastu dniach pobytu... wypisuje się je do domu.

Tak właśnie stało się z 94-letnią Irminą Zazuń, kobietą po trzech hitlerowskich obozach koncentracyjnych, posiadającą kartę osoby represjonowanej. Lekarze ze szpitala na Barskiej w Warszawie nie chcieli wszczepić jej endoprotezy, ponieważ "nie rokowała szans na rehabilitację'. Wypisali ją do domu, nie udzielając żadnych informacji co do dalszej opieki. Rodzina zdołała jedynie wyszarpać skierowanie na specjalne łóżko, materac chroniący przed odleżynami i wózek. Wynajęła też kulturystę, który sadza staruszkę na dwie godziny w fotelu.

Gdy opisywana przez nas niedawno Danuta Kubiak opuszczała szpital, lekarze wydusili z siebie tylko, że powinna być poddawana "rehabilitacji przyłóżkowej'. Kazali też zaopatrzyć się w specjalne łóżko, ale zapomnieli wspomnieć, że sprzęt taki jest refundowany przez PFRON. Tuż po powrocie do domu staruszka dostała bardzo wysokiej gorączki i trzeba było wezwać prywatnego lekarza, a potem zrobić błyskawiczne badania krwi i moczu. Chora dostała specjalistyczne leki, na razie opieka nad nią kosztuje średnio 400 zł dziennie. Rodzina nie bardzo wie, skąd wziąć pieniądze i ma cichą nadzieję, że koszty te spadną. Wydane sumy są nie do odzyskania - NFZ nie zwraca za leki kupowane prywatnie.

Do tego dochodzi dramat ludzi, których pobyt w szpitalu doprowadził niemal do agonii. Właśnie tak stało się z Janem Cukrem, który po 10 dniach spędzonych w szpitalu na Banacha dostał odleżyn na pośladkach. Szpital skierował go do hospicjum, ale to mogło mu zaoferować jedynie paczkę gazików i wenflon - placówka ta opiekuje się prawie 300 pacjentami na terenie całej Warszawy. Dyrektor Michał Sobolewski z Ministerstwa Zdrowia nie wierzy, by w Polsce były takie hospicja. - Niemożliwe - mówił nam. A jednak...

Po tym, jak chirurg z hospicjum oczyścił odleżynę, chory leży z otwartą, podgojoną raną. Trzeba zrobić mu stomię i operację plastyczną, tyle że żaden szpital nie chce się tego podjąć. Leczenie pana Jana w ciągu ostatnich trzech miesięcy kosztowało rodzinę ponad 15 tys zł. - Kto mi za to zwróci? - pyta córka, Grażyna Pisarska. Na pewno nie ubezpieczenie - rozszerzone polisy sprzedawane są ludziom tylko przed 60. rokiem życia.


Copyright © 2001-2024 by POINT GROUP Marek Gabański Wszelkie prawa zastrzeżone.