Drogie leki tanich lekarzy

Państwo Polskie dało lekarzom do ręki czeki in blanco – czyli recepty
Narodowy Fundusz Zdrowia wyda w tym roku ponad 36 miliardów złotych. Nie brak chętnych do zjedzenia tego tortu.

To nie przypadek, że sprawa szkoleń dla pracowników firmy Roche została tak mocno nagłośniona, choć nie jest ani pierwsza, ani wyjątkowa, ani tym bardziej bulwersująca. Korupcja w służbie zdrowia była, jest i będzie. „Za komuny” wystarczyła bombonierka. Dziś pokusa jest większa, bo stawki są wyższe. Ponad 12 mld zł, które Polacy wydają rocznie na medykamenty, setki milionów na odczynniki, sprzęt i wyposażenie szpitalne, sprawiają, że rywalizacja wśród dostawców staje się coraz ostrzejsza.

Choćby leki takie jak navoban, decapeptyl depot, neupogen, intraglobuliny, zofran, TC 3 czy zoladex niezbędne w terapii chorób nowotworowych. Kosztują od kilkuset złotych do kilku tysięcy złotych. Od wielkości ich sprzedaży zależą pensje repów – przedstawicieli firm farmaceutycznych i zyski zatrudniających ich koncernów farmaceutycznych.

Który z nich zawaha się, gdy pan ordynator oddziału onkologicznego w ramach „umowy” zażyczy sobie towarzystwa luksusowych pań? Albo gdy trzeba wyczarterować samolot dla grupy urologów udających się na kongres do hotelu Venetian w Las Vegas? Kto za to płaci? Narodowy Fundusz Zdrowia, który z mocy prawa refunduje lwią część kosztów tych specyfików. Jeśli więc lek kosztuje 400 zł, pacjent zapłaci około 3. Oto, do czego doszliśmy.

Kolejny przykład? Proszę bardzo!
2 stycznia 2004 r. „Gazeta Wyborcza” napisała, że „firma farmaceutyczna Eli Lilly prowadzi za pośrednictwem spółki Kiecana Clinical Research (KCR) badania swojego leku – zypreksy. Wygląda to tak. Przedstawiciele Eli Lilly odwiedzają psychiatrów, proponują udział w badaniach i płacą im 100 zł netto za każdego pacjenta, u którego zastosowano zypreksę. Tracą na tym chorzy, bo lek ten jest droższy od polskiego odpowiednika. Nie wiedzą nawet, że biorą udział w jakichkolwiek programach badawczych.
Umowa między Kiecana Clinical Research a lekarzem była krótka. Lekarz zobowiązuje się w niej „wykonać dzieło polegające na przeprowadzeniu programu oceniającego terapię u pacjentów z rozpoznaniem manii”.

Co prawda, jeden z paragrafów mówi: „Wykonawca ma pozostawioną swobodę decyzyjną w zakresie wyboru terapii”, ale ankieta, którą wypełniał medyk, była zatytułowana „Badanie oceniające skuteczność leczenia pobudzenia w schizofrenii doustną 20 mg zyprexy”. Dr Bożena Bogumił z firmy KCR w liście wysłanym do redakcji wyjaśniła: „Badania są skierowane do lekarzy, którzy przepisują zyprexę, a nie do pacjentów. NIE WYMAGAJĄ TEŻ ZGODY ANI WIEDZY PACJENTÓW”.
Czy było śledztwo w opisanej sprawie? Nie! Obowiązujące w Polsce prawo LEGALIZUJE takie praktyki. Sejm uchwalił, że koncerny za pośrednictwem wynajętych firm mogą płacić lekarzom za przepisywanie pacjentom bez ich zgody i wiedzy drogich leków. Na czyj koszt? Oczywiście Narodowego Funduszu Zdrowia!
Idźmy dalej.

5-7 stycznia 2006 r., Warszawa, VIII Krajowy Zjazd Lekarzy. Jeden z delegatów zgłasza wątpliwość, czy samorząd lekarski powinien współdziałać na rzecz zwiększania nakładów na ochronę zdrowia z firmami farmaceutycznymi (co zakłada zapowiadana przez Naczelną Radę Lekarską koalicja „Teraz Zdrowie”), i pyta, czy aby ten interes jest wspólny. Odpowiada mu prezes NRL, Konstanty Radziwiłł – cytuję za serwisem informacyjnym „Pulsu Medycyny” z 11 stycznia 2006 r.
– „Nie ma nic zdrożnego w takiej współpracy. Koalicja »Teraz Zdrowie« jest skupiona na jednym postulacie: ZWIĘKSZENIA NAKŁADÓW NA OCHRONĘ ZDROWIA. Jeżeli będziemy współdziałać z firmami farmaceutycznymi, ten postulat będzie bardziej słyszalny, nie ma co ukrywać: FIRMY FARMACEUTYCZNE MAJĄ OGROMNE PIENIĄDZE, KTÓRE SĄ POTRZEBNE NA LOBBING”.

Przez grzeczność Radziwiłł nie wymienił miejsc, w których mieliby działać lobbyści – Sejm, Senat, Ministerstwo Zdrowia, stacje telewizyjne, redakcje gazet i tygodników, domy medialne zajmujące się sprzedażą reklam i centrale większych partii politycznych.
Kto pokryje ich wydatki? Jak zwykle Narodowy Fundusz Zdrowia, bo nie wątpię, że koncerny farmaceutyczne wliczą je w cenę leków refundowanych. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej nie musi ściemniać.
Zwłaszcza że wśród członków jego koalicji jest Ogólnopolska Izba Gospodarcza Wyrobów Medycznych – POLMED i Stowarzyszenie Przedstawicieli Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych (SPIFF).
POLAMED zatrudnił w tym roku warszawską agencję Jatrejon PR, która w marcu pod siedzibą kieleckiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia zorganizowała demonstrację ponad 100 chorych i niepełnosprawnych ustawionych w kolejkę mającą symbolizować kolejki do lekarza i po sprzęt medyczny.

Jerzy Pyrek, wiceprezes Świętokrzyskiego Konwentu Osób Niepełnosprawnych i Pacjentów, tłumaczył przy tej okazji dziennikarzom, że NFZ refunduje np. tylko 30 jednorazowych woreczków stomijnych miesięcznie, niezbędnych dla ludzi ze sztucznym odbytem. I pytał: co mają zrobić pacjenci, którzy zużyją więcej?
SPIFF, który tworzą między innymi przedstawiciele koncernów: Roche, Astrazeneca Pharma, Janssen Cilag, Merck czy GlaxoSmithKline Consumer Healthcare od ponad roku stara się przekonać decydentów, że listę refundacyjną należy otworzyć dla leków innowacyjnych. Objętych 20-letnią ochroną patentową, a więc najdroższych.
Spółka zależna założonej przez Ewę i Leszka Balcerowiczów Fundacji Naukowej CASE – CASE Doradcy na zlecenie tego stowarzyszenia opracowała „Analizę rynku produktów farmaceutycznych w Polsce”, którą lobbyści SPIFF żonglują przy każdej nadarzającej się okazji. Dodam, że Koalicja „Teraz Zdrowie” doktora Radziwiłła promuje „Projekt reformy systemu ochrony zdrowia w Polsce” przygotowany w czerwcu ubiegłego roku także przez wspomnianą spółkę CASE – Doradcy we współpracy z Instytutem Zdrowia Publicznego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. A jest się po co schylić. Wydatki NFZ w tym roku sięgną 36 mld zł. Im szybciej będą rosły, tym więcej trafi na rachunki importerów leków, odczynników chemicznych, sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego. Wszystko w zgodzie ze standardami unijnymi.

Będzie przy tym więcej okazji do nadużyć. Resortowi urzędnicy, pracownicy NFZ, dyrektorzy szpitali, ordynatorzy, kierownicy szpitalnych aptek znają maksymę: „Ty mi zlecenie – ja ci wycieczkę”. Lecz by interes się kręcił, konieczny jest „smar”, czyli pieniądze. Strajk lekarzy i personelu medycznego tego nie zapewnia, lecz przybliża zainteresowanych do celu. Rząd Marcinkiewicza mięknie. Obiecując strajkującym dodatkowe 5 mld zł w przyszłym roku, dopuścił się czynności przewidzianej przez kodeksy karne wszystkich cywilizowanych krajów – wystawił czek bez pokrycia! Nie żądając niczego w zamian.
Obiecane 5 mld zł nie zostanie przeznaczone w całości na podwyżki lekarskich uposażeń, lecz podzielone między członków Koalicji „Teraz Zdrowie”. Część przypadnie branży farmaceutycznej, część zatrzymają aptekarze, pewna suma trafi na lekarskie konta, a najmniej przypadnie pielęgniarkom. Pomijam, że minister Gilowska będzie miała problem ze znalezieniem tych środków. Premier powinien pamiętać, co się stało, gdy pielęgniarkom przyznano podwyżki zgodnie z ustawą 203. Ta sytuacja może się powtórzyć teraz. Najgorsze jest jednak to, że polski system ochrony zdrowia został „zaprogramowany” na rabunkowe przepompowywanie pieniędzy obywateli na konta prywatnych spółek – w tym zachodnich koncernów farmaceutycznych – i jest w stanie wchłonąć więcej niż obiecane 5 mld zł. A na straży tej patologii stoi prawo.

Państwo Polskie dało lekarzom do ręki czeki in blanco – czyli recepty – oraz nieograniczony przywilej dysponowania nimi. Zadbało o bezhołowie na rynku leków, wyrzekło się kontroli nad racjonalnością wydatków, a jego czołowi przedstawiciele wyrażają zdumienie, że nędznie opłacany medyk daje się korumpować specjalnie szkolonym w tym celu repom!

Jednocześnie Narodowy Fundusz Zdrowia rozdaje różnym cwaniakom miliony na programy promujące tzw. zachowania prozdrowotne. I ani złotówki na publikacje opisujące patologie pogrążające z roku na rok system. Opinia publiczna nie musi wiedzieć, jakiego wyhodowano potwora. W przeciwieństwie do NFZ koncerny farmaceutyczne wydają rocznie dziesiątki, jeśli nie setki milionów złotych na reklamę promującą ich produkty i miły wizerunek.

Gazety i tygodniki zamieszczają wywiady z ich szefami. Artykuły opisujące dobroczynne działanie nowych specyfików i relacje z akcji dobroczynnych. Serial z życia wyższych kręgów medycznych, „Na dobre i na złe”, bije rekordy popularności. Polacy żyją złudzeniami. Tylko szpitale nie przypominają tego w Leśnej Górze.
Jak zatem rząd w obliczu strajków chce nas przekonać, że trzeba wziąć „za twarz” „rozwydrzonych medyków”? Serwując godną „Kodu Leonarda da Vinci” wizję spisku koncernów farmaceutycznych? Wszak ich pracownicy dbają tylko o zysk i bronią interesów akcjonariuszy, najlepiej jak potrafią.

W Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych wszyscy wiedzą, że te spółki i prywatne firmy ubezpieczeniowe to bezwzględni drapieżcy. Rolą państwa jest pilnowanie, by w swej żądzy zysku nie posunęli się za daleko. U nas lansowana jest teza, że prywatyzacja służby zdrowia jest lekiem na całe zło.
Zatem jeśli rząd myśli serio o poskromieniu strajków i wierzy w „układ”, który za nimi stoi, powinien docisnąć koncerny. W jaki sposób?
Najprościej – skreślając z listy leków refundowanych te, które przynoszą im najwyższe dochody. Należy zrobić to szybko, publicznie i z zachowaniem gwarancji bezpieczeństwa pacjentów. Powinien też odbyć męską rozmowę z władzami Naczelnej Izby Lekarskiej. Państwo powinno odzyskać kontrolę nad służbą zdrowia.
To oczywiste, że lekarze muszą dobrze zarabiać. Podobnie jak pielęgniarki i pozostały personel medyczny. Nikogo nie dziwi, gdy prywatna firma wprowadza do umów o pracę zapis o zakazie prowadzenia działalności konkurencyjnej. Dlaczego zatem lekarz miałby harować na trzech etatach? Wystarczy jeden. Plus szkolenia na koszt NFZ i możliwość zdobywania kolejnych specjalizacji. Czy nie byłaby to uczciwa oferta?
Jeśli ktoś chciałby doskonalić umiejętności w najlepszych światowych ośrodkach – nie ma problemu – pod warunkiem że wróci i przepracuje od trzech do pięciu lat w Polsce. Skąd na to środki? Z oszczędności.
Średnio każdy lekarz pierwszego kontaktu przepisuje miesięcznie leki, za które Narodowy Fundusz Zdrowia płaci z tytułu refundacji od 6 do 7 tys. zł.

Można zaproponować układ – jeśli będziecie przepisywali pacjentom tańsze specyfiki, bez narażania ich życia i zdrowia, tym, co zaoszczędzicie, podzielimy się w proporcji dwie trzecie dla lekarza – jedna trzecia dla NFZ. Byłoby to rozwiązanie o charakterze systemowym. Na szczęście obecny rząd nie ma tak wstecznych planów. Idzie na łatwiznę i próbuje zasypać publicznymi pieniędzmi roszczenia lekarzy, i liczy, że cokolwiek tym zmieni. Otóż nie zmieni.

Za rok, dwa kolejna Koalicja „Teraz Zdrowie” zażąda nie pieniędzy, lecz przekazania jej szpitali na własność. Precedens był. Na początku lat 90. dziennikarskie spółdzielnie mogły przejmować od Komisji Likwidacyjnej RSW „Prasa, Książka, Ruch” redakcje i tytuły.
Reszta sprowadzona zostanie do prostej konstatacji – najbogatsi przeżyją, a biedni zdechną.


Copyright © 2001-2024 by POINT GROUP Marek Gabański Wszelkie prawa zastrzeżone.